WIDEO

Zapraszamy do obejrzenia trailera spektaklu!


muz. The Cracow Klezmer Band "Adithaim", zdj. Jakub Burakiewicz


Do naszego pokoju, w którym opowiadamy historię wiosny, która była prawdziwsza niż inne wiosny,
zawitał mały Bruno.


Okładka książki Debory Vogel, montaży poetyckich "Akacje kwitną", która stała się inspiracją do powstania naszego spektaklu.

RECENZJE


Ten spektakl to wydarzenie artystyczne. Prof. Anna Kuligowska-Korzeniewska


     


"Przedstawienie dyplomowe Joanny Grabowieckiej "AKACJE I CYNAMON. MONTAŻE" jest skromne, piękne i mądre. Czego więcej można żądać od teatru!

Na pustej scenie trzy aktorki dobrze poprowadzone przez reżyserkę, która stworzyła im warunki do przedstawienia swoich talentów i aktorskich i wokalnych. Pusta scena, dobre światło i jeden element użyty
w finale spektaklu znakomicie pointujący całość.

Scenariusz Joanny Grabowieckiej, oparty na dobrej literaturze, napisany z myślą o wybranych przez nią wcześniej aktorkach świadczy o dojrzałości autorki, która wie jakie środki są jej potrzebne do uzyskania zamierzonego celu: ukazania, w oparciu o znajomość człowieczych emocji, istoty miłości pięciu kobiet Brunona Schulza i jego samego. Scenariusz podobnie jak spektakl jest skromny, konsekwentny i jak cale zamierzenie w dobrym guście."                                                             Izabella Cywińska, 09.02.2013




     Spektakl o Brunonie Schulzu zagrany przez trzy kobiety? Dlaczego nie. Do prawdy o człowieku − prawdy o artyście i prawdy artystycznej − dochodzi się różnymi drogami. Joanna Grabowiecka wybrała w tym celu jedną z „bocznych odnóg” schulzowskiego czasu, lecz w jej interpretacji okazuje się ona absolutnie kluczowa. To czasoprzestrzeń kobieca, w której introwertyzm geniusza z Drohobycza rozbłyska nowymi sensami. Głos Schulza wpleciony w głosy Debory Vogel, Anny Płockier (w tych rolach znakomita Klara Bielawka), Józefiny Szelińskiej, Zofii Nałkowskiej (Ernestyna Winnicka), a także w przepiękny śpiew Romany Halpern (Agnieszka Lucya, wcielająca się również w samego Schulza) rozbrzmiewa pełną gamą emocji, od uniesienia do rozpaczy. W tej właśnie kolejności, gdyż Akacje i cynamon są też opowieścią o umieraniu, o odchodzeniu, o znikaniu Efemeryczność słowa, gestu i uczucia zostaje tu podniesiona do rangi egzystencjalnej pierwszej zasady (…) Reżyserka pozostaje wierna estetyce minimalizmu, w której na pierwszy plan wychodzą z wyczuciem prowadzeni aktorzy, a najdrobniejszy element, każdy ruch palcem i każda aliteracja, musi okazać się znaczący. Otrzymujemy w efekcie spektakl pełen skupienia, który podobnego skupienia wymaga od widza. Nie zawiedzie się ten, kto przystanie na takie warunki.
Czas schulzowski, Tomasz Swoboda, profesor UG, wykłada antropologię spektaklu i performatykę współczesną na tamtejszej wiedzy o teatrze


Dwa regiony pamięci spotkają się w kameralnym spektaklu Joanny Grabowieckiej.  Żydowski
i kobiecy.  Autorka, działając na pograniczu poezji i rytuału, stara się uchwycić nitki ludzkich losów, unicestwione przez ludobójstwo, ale i przez zaniechanie pamiętania.  Na przekór niewidzialności, milczeniu, zanikaniu, reżyserka przedstawia kilka postaci wybitnych kobiet, przyjaciółek, kochanek i opiekunek Brunona Schulza.  I jego samego wśród nich.  Tytuł Akacje i cynamon. Montaże wskazuje, w oczywisty sposób, na Sklepy cynamonowe. Ale i na znacznie mniej oczywisty, znany specjalistom, tom prozy Debory Vogel Akacje kwitną. Montaże. Vogel jest tu jedną z bohaterek, tych, które współtworzą nie tylko biografię Brunona Schulza, ale również, na różne sposoby,  jego dzieło. I własne dzieła.
 W języku Schulza, który tu delikatnie , ale pewnie i wprawnie zostaje użyty jak przędza, pamięć nie jest przestrzenią, należy do świata organicznego. Przeszłość zbiera się w korzeniach drzew, butwieje, nawozi, daje moc mchom porastającym pnie. Tamtędy można zstąpić do głębi.  Ten obraz, harmonijny, pulsujący energią alchemicznych mocy natury i sztuki, okazuje się bramą do „drugiej strony rzeczy”, do tego co niewyrażalne, co najstraszniejsze.  Ale o tym nie będzie się mówiło wprost. Jedynie odnotowane przeczucia, niepokoje, depresje, które bohaterki i sam Bruno przeżywają pod koniec lat trzydziestych, każą nam myśleć o tym, jak nadchodzące wydarzenia rzucały cień, jak już wtedy trudno było przetrwać wśród gęstniejącej grozy.  Ślady pre-traumatycznej pamięci prowadzą reżyserkę do celu, do finału, do narratorskiego post scriptum. 
Dla artystek nowego pokolenia – bo cały spektakl Akacje i cynamon tworzony jest przez kobiety -  tamte, inne, zapomniane żydowskie i kobiece losy są przestrzenią mitu.  Archaicznego mitu żeńskich mocy ziemi i natury, antycznego mitu o Parkach, tkających nić życia i żegnających zmarłych, i modernistycznego,  schulzowskiego mitu natury i płci,  opowieści o początku wszechrzeczy, słowie stwarzającym proces ekstazy, depresji, udręki, zanikania, kruszenia się świata. Ale i przeistaczania, metamorfozy. Delikatnie,
z niezwykłą pieczołowitością i lekkością - świat Schulza, niezrównany, bezcenny, jest jednak kruchy, mały, jak on sam, jak pisała  Zofia Nałkowska - reżyserka rozpina na scenie coś w rodzaju niewidzialnej zasłony, namiotu, schronienia.  W medytacyjnym skupieniu zaprasza wszystkich zmarłych i zamordowanych bohaterów tej opowieści w bezpieczne miejsce. 


O historii kobiet, ich udziale w tworzeniu kultury, mówi się, że pisana jest białym atramentem, na marginesach  Historii, tej, wielkiej, poświęconej wojnom i kolonialnym podbojom. Tak, kobiety zawsze tam były, ale nie zostawiały wyraźnych śladów swojej bytności.  Choćby dlatego, że - jak sarkastycznie pisała Wirginia Woolf - dość późno dopuszczono je do nauki czytania i pisania. A historię piszą zwycięzcy. Postaci pisarek, intelektualistek, malarek i poetek wciąż pozostają mniej znane nie dlatego, że ich twórczość jest mniej warta od męskiej. Przez wieki to mężczyźni konstruowali kanon, a dla nich, czemu trudno się dziwić, ważniejsze było ich własne doświadczenie.  Losy Odysa rozpoznawali jako narrację o losie ludzkim, losów Penelopy już nie.

 Akacje i cynamon. Montaże w całkowicie naturalny, harmonijny sposób przekraczają ten  dylemat. „Odpominanie”, upamiętnianie kobiecych postaci łączy się tu z potrzebą utrwalania unikalnej sztuki Brunona Schulza. Więzi miłosne, przyjacielskie, erotyczne, opiekuńcze, stwarzały w życiu bohaterów warunki możliwości pisania, myślenia, tłumaczenia, rysowania. Wreszcie – stają się warunkami symbolicznego powrotu. Pamięcią, żałobą i rozumieniem. Kazimiera Szczuka, Pamięć nie jest przestrzenią. O Akacjach i cynamonie… 


(…) Fascynujące opowieści, w ustach (…) aktorek różnego pokolenia, to prawdziwa esencją tego przedstawienia. Grabowiecka postawiła wszystko na jedna kartę. Zniknęły scenograficzne urozmaicenia, których miejsce zajęły emocje. Naga scena, krzesło, skrzynia i 3 niesamowite kobiety, od których trudno oderwać wzrok. (…) monologi, które wciągają tak, że widz w mgnieniu oka zasysa z ich twarzy każdy grymas, krzyk, gest, szloch, płacz, śmiech, złość, rozpacz. Trzy królowe z krainy prawdziwych emocji. Teatr opuściłam z gęsią skórką na ciele. Gratuluję.
Katarzyna Dera, Zalew kultury, http://www.zalew.art.pl/pdf/zalew_kultury_nr_72_listopad_2012.pdf


Spektakl Joanny Grabowieckiej zaczyna się od polifonicznego szeptu. Trzy kobiety, których niewyraźne sylwetki ledwie widać na scenie, z pasją powtarzają niezrozumiałe słowa. Ich treść jest niejasna, ale głosy brzmią z niezwykłą intensywnością. W ten sposób zapraszają widza do udziału w niezwykłym wydarzeniu, którym ma być swoisty rytuał oczyszczenia dusz i pamięci. Kiedy na scenie w końcu zapali się światło, kobiety będą mogły przystąpić do właściwego obrzędu.

Jego celem jest powtórne przeżycie romansu z artystą i niezwykłym człowiekiem, jakim był Brunon Schulz. Opowieści jego kobiet zostały w ”Akacjach i cynamonie” utkane z fragmentów listów miłosnych oraz literackich powieści ich autorów. Z tych kameralnych montaży wyłania się obraz nie tyle samego Schulza, ale jego relacji z kobietami i ich wzajemnych inspiracji. Nigdy nie były to układy podległości, w których artysta wykorzystywałby swoje partnerki wyłącznie dla zaspokojenia własnej ambicji. Jego uczuciowe wybory wiązały się z kobietami silnymi i twórczymi, które były zdolne do nawiązania z nim intelektualnego porozumienia. Potrafiły nadać sens własnemu życiu niezależnie od obecności w nim mężczyzny.

Ten nieco feministyczny aspekt uchwyciła Joanna Grabowiecka i uczyniła z niego główny temat swojego dyplomowego spektaklu w warszawskiej Akademii Teatralnej. Stworzyła mikroświat, w którym z pomocą słów rodzi się intymna atmosfera bliskości i czułości, ale także smutku i melancholii. Trzy dojrzałe aktorki kolejno uosabiają konkretne kobiety z życia Schulza: pisarkę Deborę Vogel, tłumaczkę i jedyną narzeczoną Józefinę Szelińską, Zofię Nałkowską, modelkę Witkacego Romanę Halpern i ostatnią, zamordowaną przez nazistów malarkę Annę Płockier. Z fragmentów cytowanej przez nie korespondencji kształtuje się dość mglista wizja związków łączących dwoje ludzi: zarówno w sensie intelektualnym, jak i emocjonalnym. Fragmentaryczność tych relacji uniemożliwia utworzenie pełnego obrazu, daje jednak pewne wyobrażenie o nim, jest próbą dotarcia do tego aspektu życia i twórczości Schulza, który się na ogół pomija. Prostota użytych środków nie rozprasza przy tym uwagi, zaś pojedyncze aktorskie etiudy ruchowo-muzyczne uzupełniają nakreślony rysunek postaci. Sylwia Najah samotnie tańczy tango, Ernestyna Winnicka pozuje do portretu, prowadząc przy tym swój miłosny dialog z niewidocznym partnerem, a Agnieszka Lucya operowym głosem śpiewa przeboje, które rozbrzmiewały na światowych scenach w czasach międzywojennych. Umowność i skromna symboliczność tych działań buduje sugestywne plastyczne obrazy, a także dodaje całemu spektaklowi poetyckości.

Pewną słabością przedstawienia wydaje mi się natomiast jego zbytnia linearność w prowadzeniu działań. Aktorki są niejako wyizolowanymi wykonawczyniami, które niemal w ogóle nie nawiązują między sobą żadnych relacji. Nie wchodzą sobie również w drogę, ale w sposób skrajnie ostentacyjny. Te zabiegi sprawiają, że momentami cały spektakl przypomina trzy pocięte i powtórnie zmontowane niezależne monodramy, które łączy jedynie podobny temat. Nie razi to jednak tak bardzo, dopóki aktorki utrzymują całe skupienie widza na opowiadanej przez siebie historii.

„Akacje i cynamon. Montaże” niewątpliwie nie należą do łatwych przedstawień, szczególnie dla widzów przyzwyczajonych do dynamiki i gagów. Wymagają bowiem uwagi i zaangażowania ze strony publiczności. Warto jednak się o nie pokusić, bo tylko w taki sposób można w zamian otrzymać piękny i poetycki spektakl, delikatny w swojej kobiecej wrażliwości, a jednocześnie silny ważkością tematu i intensywnością emocji.
Karolina Matuszewska "Akacje i cynamon. Montaże"